Jest to wprost śmieszne i świadczy o nieuleczalnym optymizmie w poglądzie na system konkurencyjny, gdy mówi: „Współzawodnictwo w pracy dąży do tego, by słabowitych, głupich, leniwych, lekkomyślnych, a zatem fizycznie, umysłowo i moralnie niższych zgnębić, a wywyższyć silnych i dzielnych”. Dzieciństwem zaś jest przypisywać społecznej demokracji twierdzenie, że ludzie pierwotnie wszyscy byli sobie równi i że ona ich na nowo różnymi uczynić pragnie. Gdy Ziegler łącząc się ze zdaniem Oskara Schmidta w ten sposób tłumaczy słowa Jacoby’ego: „Poznanie natury zmusza nas do uznawania każdego człowieka jako pierwotnie w zupełnie równej mierze istotę zdolną do rozwoju”, jak gdyby Jacoby rozumiał przez to materialną równość wrodzonych uzdolnień, znajduje się on w grubym błędzie, którego nie popełniłby, gdyby pisma Jacoby’ego trochę dokładniej przejrzał i cokolwiek ostrożniej sąd o nich wydawał. Tak jest; my, demokraci społeczni, tak się od przyrody i nauki oddalamy, że widzimy w każdym człowieku od początku istotę w równej mierze zdolną do rozwoju; nasza bowiem przyrodniczo naukowa przenikliwość nie sięga tak daleko, byśmy z czoła noworodka odgadnąć mogli, ile on jako człowiek wykaże zdolności. Również i wnioskowanie o dziecku z charakteru rodziców nie wydaje nam się dość pewnym. Dla tego jest naszym przekonaniem i naszym wymaganiem, by dać wszystkim ludziom bez wyjątku od samego początku też same zewnętrzne warunki rozwoju, by żaden talent, żadna siła moralna czy umysłowa nie zmarnowały się z braku środków wykształcenia.